„Grucha” poczynaniom kolegów przyglądał się zza bandy. Kontuzja wyeliminowała go z walki w decydującej fazie mistrzostw. Nieszczęśliwe zdarzenie miało miejsce pod Wawelem, w ostatnim meczu sezonu zasadniczego. Zegar pokazywał siódmą minutę...
- Najpierw wszedłem ciałem w Igora Bondarevsa w narożniku lodowiska – opowiada. – Obracałem się i w tym momencie nadjechał Daniel Laszkiewicz. Spięliśmy się barkami. Takich sytuacji w meczu jest mnóstwo i w nie jednej brałem udział. Jednak ta okazała się dla mnie brzemienna w skutkach. Poczułem ból, zjechałem do boksu i już nie wróciłem do gry. Wylądowałem w szpitalu. Diagnoza ścięła mnie z nóg. Zerwanie więzozrostu barkowo –obojczykowego i chirurgiczny skalpel. Lekarze zapewniają, że musi być operacja, bo szybciej wrócę do treningu. Po niej czeka mnie miesiąc przerwy i dwumiesięczna rehabilitacja. Oznacza to koniec dla mnie sezonu. Coś mnie wtedy w sercu ścisnęło. Po raz dugi doznałem tego uczucia, gdy obserwowałem mecz kolegów z Jastrzębiem. Był żal, że mnie nie ma na lodzie, że nie mogę pomóc drużynie w drodze po mistrzowską koronę.
Tym bardziej, iż jego kolegom wybitnie nie szło. W pierwszej tercji jastrzębianie czuli respekt przed góralami. Zabezpieczyli swoją strefę obronną i wydawało się, że jej nie opuszczą. Dopiero strata gola i podanie „ręki” przez górali, zmusiła ich do zmiany taktyki.
- Pierwszej tercji nie widziałem, ale w drugiej dobrze się chłopaki prezentowali – twierdzi Dariusz Gruszka. – Kontrolowali przebieg wydarzeń na tafli. Tymczasem ni stąd, ni zowąd stanęli, a przeciwnik był wszędzie . Za dużo też łapaliśmy kar, tych z gatunków głupich, w tercji ataku. To nas zgubiło. Zabrakło sił w końcówce, a karne to loteria. Drużyna ma potencjał i wierzę, że po tym zimnym prysznicu wygra następne mecze i znajdzie się w półfinale.
Dla „Gruchy” sezon dobiegł końca. Rozegrał w nim 45 spotkań, w których zdobył 11 goli, a przy 20 „maczał” palce. Jak ocenia sezon?
- Nie był zły, ale mógł być lepszy – twierdzi. – Nie do końca jestem zadowolony, oczekiwania miałem zdecydowanie większe. Tym bardziej, iż szczyt formy szykowałem na play off. Ostro trenowałem. Jak widać brodę nawet zapuściłem (śmiech). Chciałem sięgnąć z chłopakami po mistrzostwo kraju. Stać nas na to, chociaż łatwo nie będzie. Cracovia i Tychy będą trudne do przejścia, ale trzeba być dobrej myśli. Miałem też nadzieję, że moją postawę dostrzeże także selekcjoner reprezentacji kraju. Miło byłoby wystąpić z mistrzostwach świata. Marzenia trzeba odłożyć na przyszły rok.
Tekst + foto Stefan Leśniowski