01.02.2010 | Czytano: 1226

Nic za darmo

Nie udał się wypad juniorom młodszym MMKS Podhale Nowy Targ do stolicy. Doznali dwóch porażek, przy czym po pierwszej powinni spalić się ze wstydu.

- Dostali pstryczek w nos na zakończenie sezonu zasadniczego. W zbliżających się finałach mistrzostw Polski, gdzie traktowani jesteśmy jako główny faworyt do złota, będą pamiętali, iż nikt niczego nie da im za darmo – mówi kierownik drużyny MMKS Podhale, Gabriel Samolej. – Skończyły się czasy, że na jednej nodze można ograć rywala. Teraz każde zwycięstwo trzeba wyszarpać, bo przeciwnicy z nami podchodzą maksymalnie skoncentrowani. Stosują znaną zasadę „bij mistrza”. Dlatego w ich zespole zagrali zawodnicy, którzy na co dzień występują w pierwszoligowej Legii. My z kolei udaliśmy się do stolicy bez siedmiu podstawowych graczy. To jednak nie usprawiedliwia naszej koszmarnej gry i porażki. Nawet w takim składzie powinniśmy wygrać.
Powinni, gdyby przystąpili do meczu maksymalnie skoncentrowani. Tymczasem już nie pierwszy raz podchodzą do spotkania na luzie. Gdy się przebudzą, to już przegrywają i trzeba gonić wynik. Jeśli przegrywa się jedną, czy dwoma bramkami, to pościg może jeszcze zakończyć się powadzeniem. Niestety w Warszawie już po kilku minutach nowotarżanie przegrywali 0:6, a po 40 minutach nawet 0:8.
- Z takiego stanu trudno wjechać na właściwe tory - przekonuje Gabriel Samolej. - Zawodnicy przystąpili do meczu tradycyjnie rozkojarzeni. Nasz błogostan przeciwnik wykorzystał z zimną krwią. Praktycznie każdą akcję kończył zdobyczą bramkową. Mazowsze zaskoczyło nas wręcz niesamowitą skutecznością. Inna rzecz, że nasi obrońcy i bramkarze im w tym pomogli. Pierwsi nie nadążali za napastnikami, mimo iż cały czas się na to ich uczula. Bramkarze przepuszczali krążki, które powinni łapać. W drugiej tercji było ciut lepiej, ale nie na tyle, by trener Łukasz Gil mógł być spokojny. Toteż w przerwie eksplodował. Zrobił w szatni potworny kocił. Dawno nie słyszałem takiej reprymendy. Wjechał im na ambicję i pomogło. Rozpoczęli pościg, zdobyli cztery gole, ale to tylko pozwoliło im uchronić się od kompromitacji.
Rewanżowe spotkanie przebiegało już zgoła inaczej. Przede wszystkim zawodnicy konsekwentniej realizowali założenia taktyczne. Przełomowym momentem meczu była ostatnia minuta pierwszej tercji. – Prowadziliśmy 2:1 – wyjawia Gabriel Samolej - i grając w osłabieniu nie potrafili nasi obrońcy wybić krążka z tercji, będącego metr od niebieskiej linii. Trzy razy próbowali, aż przechwycił go warszawianin i zdobył gola. Inna rzecz, że takie bramki nie powinny wpadać. Mało tego. Gdy do końca odsłony pozostawały 3 sekundy sędziowie zatrzymali czas! Pozwolili zawodnikowi Mazowsza zakończyć akcję sam na sam i dopiero wtedy włączyli zegar. Inna rzecz, że gdyby nasz obrońca pokrył przeciwnika, to wtedy nie byłoby kontrowersyjnej sytuacji. Interweniowałem w tej sprawie, ale jak zwykle nic nie wskórałem. Za porażkę sami powinniśmy uderzyć się w piersi. Nasza skuteczność wołała o pomstę do nieba. Oddaliśmy na bramkę gospodarzy 52 strzały, a ten odpowiedział tylko 17. Mamy nadzieję, że do finałów mistrzostw Polski poprawimy skuteczność i grę w obronie oraz skompletujemy optymalny skład. Chociaż pod znakiem zapytania stoi udział naszego asa atutowego Damiana Kapicy, który leczy zapalenie płuc. Nie skorzystamy z usług bramkostrzelnego Kamila Wcisło, który ma nogę w gipsie. Za to do drużyny dołączą zawodnicy ze sosnowieckiej „szkółki”. Stać nas na obronę mistrzowskiej korony przy stuprocentowej realizacji założeń taktycznych i dobrej postawie bramkarzy.

Mazowsze Warszawa – MMKS Podhale Nowy Targ 8:4 (6:0, 2:0, 0:4) i 4:3 (3:2, 1:0, 0:1)
Bramki dla MMKS: Wielkiewicz, Samolej, Zembal, Bielak (I mecz); Bryniarski, Bryja, Zembal (II mecz).
MMKS Podhale: S. Mrugała (17 – 20 Hreśka); Gacek – Pacyga, Sokołowski – Piorun, Bielak – Bąk; Wielkiewicz – Kaczorowski – Zembal, Mielniczek – Samolej – Mienkina, Bryniarski – Worwa – Bryja. Trener Łukasz Gil. W drugim meczu bronił Mrugała.

tekst: Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama