20.01.2010 | Czytano: 1100

Pojechali po komplet, przywieźli...

Juniorzy młodsi MMKS Podhale Nowy Targ wrócili z Gdańska z pięcioma punktami. W pierwszym meczu okazali się zdecydowanie lepsi, nazajutrz szczęśliwie zakończyli wyścig na dochodzenie, nawet objęli prowadzenie, ale decydujące trafienie zadali dopiero w trzeciej minucie doliczonego czasu gry.

- Pierwsze spotkanie toczyło się pod nasze dyktando – komentuje kierownik drużyny MMKS, Gabriel Samolej. – Z okazji jakie sobie wypracowaliśmy, wynik 7:3 był najniższym wymiarem kary jaki spotkał gdańszczan. Drużyna rozegrała bardzo dobre spotkanie, mądrze i konsekwentnie zarówno w defensywie jak i ataku. Do tego ambitnie. Kilka bramek było naprawdę przedniej urody, zdobytych po kombinacyjnych zagraniach. Niestety pietą Achillesową zespołu jest koncentracja przez pełne 60 minut, szczególnie gdy wysoko prowadzi. Wtedy w nasze szeregi wkrada się niefrasobliwość i łagodne traktowanie przeciwnika. Ten z kolei odzyskuje wiarę w sukces. Tak było nad morzem. Straciliśmy dwa gole po szkolnych błędach i z wysokiego prowadzenie zrobił się ciasny wynik. Na szczęście szybko opanowaliśmy sytuację, dorzucając w końcówce drugiej tercji dwa gole. Trzecia odsłona rozpoczęła od dwóch goli w pierwszej minucie. Na nasze trafienie szybko odpowiedzieli gospodarze i potem gra odbywała się na zasadzie dowiezienia wyniku do końcowej syreny. Tercja wyrównana, ale używając terminologii bokserskiej, ze wskazaniem na nas.

Drugie spotkanie zakończyło się wygraną Podhalan po dogrywce. – Nie satysfakcjonuje nas takie rozstrzygnięcie – twierdzi Gabriel Samolej. – Zależało nam na wywalczeniu kompletu punktów, dlatego, że z tym zespołem walczymy o drugą lokatę w sezonie zasadniczym. Ma to znaczenie przy rozstawieniu w trakcie finałów Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. Im wyższe miejsce, tym łatwiejsi przeciwnicy w początkowej fazie mistrzostw. Zaczęliśmy spotkanie niemrawo, jakby jeszcze zaspani i bez należytej koncentracji. Kiedy się ocknęliśmy, przegrywaliśmy już 0:3. Zmuszeni byliśmy gonić wynik. Jeszcze przed końcem pierwszej tercji zniwelowaliśmy przewagę gospodarzy do jednego gola. W drugiej tercji postawiliśmy na atak non stop. Pod gdańską bramką bez przerwy dochodziło do gorących spięć. Jednak czarny kauczukowy krążek był jak zaczarowany. Trafiał w słupki i poprzeczkę. Tylko dwa razy znalazł drogę do bramki. Prowadząc 4:3 mieliśmy kuriozalną sytuację. Bramkarz Stoczniowca leżał, a przed nim stało dwóch naszych zawodników. Byli w posiadaniu krążka i... nie potrafili wrzucić go do siatki nad leżącym golkiperem. Uderzali za słabo, albo za nisko i ostatnia instancja stoczniowców, jakimś cudem, zatrzymała krążek. Trzecia tercja toczyła się wyraźnie pod nasze dyktando. Mieliśmy słupki, nie wykorzystaliśmy trzech sytuacji jeden na jeden i nie dość tego, grając w przewadze, straciliśmy gola. Po przechwyceniu „gumy” poszła kontra, napastnik Stoczniowca wystrzelił z niegroźnej sytuacji i ta znalazła lukę między parkanami naszego bramkarza. Po stracie gola ze zdwojoną energią rzuciliśmy się na rywala. Stwarzaliśmy sytuacje. Nie wykorzystaliśmy jednej okazji sam na sam, a raz gospodarzom w sukurs przyszedł słupek. Konieczna była dogrywka. W 63 minucie zdołaliśmy zadać decydujące trafienie. Po trójkowej akcji, która rozklepała defensywę przeciwnika, Wcisło otrzymał podanie zza gdańskiej bramki i posłał krążek do sitaki między nogami bramkarza.

Stoczniowiec Gdańsk – MMKS Podhale Nowy Targ 3:7 (0:2, 2:4, 1:1) i 4:5 (3:2, 0:2, 1:0; 0:1)
Bramki dla MMKS: Kaczorowski 2, Wcisło 2, Bryniarski, Mielniczek, Mienkina (I mecz); Wcisło 2, Kolasa, Plewa, Mienkina (II mecz).

MMKS Podhale: S. Mrugała; Plewa – Gacek, Pawlikowski – Piorun, Bielak – Zembal; Kolasa – Wcisło – Kaczorowski, Mielniczek – Mienkina – Pacyga, Wielkiewicz – Bryniarski – Worwa. Trener Łukasz Gil.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama