18.07.2020 | Czytano: 12030

Od kołyski aż po grób, czyli poczet ważnych ludzi (cześć VI)

Czym byłby sport bez kibiców? Szary, bezbarwny, taki jak podczas pandemii, gdy mecze odbywały się przy pustych trybunach.



Najbardziej rozpropagowany na całym świecie model kibicowania, najbardziej precyzyjnie został opisany przez angielskiego pisarza Nicka Hornby’ego, a w skrócie opiera się na podejściu: „od kołyski, aż po grób”. Kibic lubi o sobie myśleć, że może zmienić pracę, miejsce zamieszkania, a nawet żonę, ale ukochanego klubu nigdy nie zmieni.
 
Klub to jednak pojęcie abstrakcyjne. By nabrało bardziej konkretnych kształtów, zwykle potrzebuje mieć jakąś konkretną, rozpoznawalną twarz. Kibice utożsamiają się z klubami, ale również z postaciami, które go tworzą. Nie przez przypadek mówi się, że klub to ludzie. Podhale  miało i ma tysiące fanów. To byli i są nie tylko nowotarżanie, ale również ci rozrzuceni po całym kraju, a nawet poza  jego granicami.  
 
„Kibice nie drzymać !”
 
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych  wielkim fanem Podhala  był Jan Łaś, który nie lubił o sobie mówić. - To był kibic nad kibice – wspominał Edmund Dereziński. -  Całym sercem kochał hokej i „Szarotki”.


 
Łaś  zasłynął z wielu znanych powiedzonek i dowcipów. Był rówieśnikiem pokolenia Kilanowicza, Szala czy Bizuba. Nazywano go „Kurkiem”, z racji wysokiego wzrostu. Był twórcą popularnego zawołania: „Kibice, nie drzymać!”, gdy trybuny były apatyczne. Bodajże w 1971 roku przyznano mu tytuł i puchar „najlepszego kibica w Polsce”. Był autorem kilku wierszy, które śpiewane były podczas meczów. Oto przykłady jego twórczości:
 
Utwór I
Choć w katowickim „Sporcie” pisali bzdury i baje,
mistrzostwo Polski zdobyli górale.
A że to nie jest dzieło przypadku
Odczula Legia na swoim zadku.
Pierwszy mecz nasi całkiem na serio,
Wygrali z Legią jedenaście zero.
Niech szumią jodły i Dunajca fale,
Że mistrzem Polski jest znowu Podhale.
 
Utwór II
Na tafli duet Kacik – Ziętara,
kibice mówią wspaniała para.
Gdy do nich dojdzie nasz Słowakiewicz,
Troszeczkę szumu i...bramka siedzi.
Znowu okazja brać za „termosy”.
Kibice mówią wspaniale kosy.
Przepięknie grają i zwyciężają,
I przeciwnikom bramki strzelają.
Brawo „Szarotki”, chwała i hura
Na to zasłużył ich trener Chmura.
 
„Niech się nigdy nie oddala tytuł mistrza od Podhala” – tej treści transparent wywiesili w 1966 roku, gdy Podhale po raz pierwszy sięgało po mistrzowski tytuł. W latach 70-tych został zmodyfikowany: „Niech szumią jodły i Dunajca fale, że mistrzem Polski jest Podhale”.  W 1966 roku  też pojawił się napis: „ Wiktor Pysz, Marian Pysz i Walenty Ziętara – najlepszy atak Podhala”.


 
Łaś nie tylko hokejem żył. Działał w sekcji piłki nożnej, był  sędzią narciarskim i łyżwiarstwa szybkiego.
 
„Kłaniajcie się w pas”
 
Jeżeli już jesteśmy przy twórczości, to zacytujmy jeszcze jeden wiersz, autorstwa Roberta Wójtowicza.
 
Podhale Nowy Targ to klub hokejowy
Przed którym ściągajcie lepiej czapki z głowy.
Nie są to żarty, ani czcze gadania.
On każdemu klubowi sprawi srogie lanie.
Ma on w swoim składzie zawodników sporo,
Którzy swoją pracę zawsze serio biorą.
I tak: Jacek Szopiński -  zawodnik wspaniały,
Jego popisy niejednemu we znaki się dały.
Również Mirek Copija - talent jakich mało,
Co mecz pokazuje technikę wspaniałą.
No a Prima i Gusow to taki atak przecie,
Że każdego bramkarza zraz z lodu zmiecie.
Do tego jeszcze Fajkow „zamąci” w obronie
I drużyna przeciwna czuje bliski koniec.
O zawodnikach innych lepiej nie wspominać,
By z innymi polemiki ostrej nie zaczynać.
Sprawa jest bowiem za bardzo prościutka:
Do NHL droga jest już całkiem krótka.
Tam na Podhalu czekają teamy nieprzeciętne,
Najlepsze na świecie i bardzo majętne.
Lecz na Podhalu nie straszny ten styl hokeja,
Już po roku zdobędą Puchar Stanleya,
W finale pokonają drużynę Gretzky’ego.
I to już na tyle mój dobry kolego.
Na koniec raz jeszcze ostrzegam ja was:
Klubowi naszemu kłaniajcie się w pas!
 
 Podhale i NY Rangers
 
Marek Dudek - to postać znana kibicom lat dziewięćdziesiątych.  Nie sposób było go nie wyłonić z tłumów. Zawsze stał nad miejscami prasowymi i swoimi dowcipnymi komentarzami pomagał pismakom w wyborze tytułu sprawozdania. Tu grupowała się loża szyderców – jak mawiali hokeiści – lub - jak sami się nazywali - ekspertów. Dowcipnymi powiedzeniami  rozśmieszali otoczenie i dziennikarską brać. Żurnaliści nieraz cytowali ich trafne wypowiedzi, korzystali z ich  pomysłów.
 
Był kibicem, podobnie jak Jan Łaś nie tylko w okresie – jak to często bywa – 60 minut meczu. Oni podążali śladami ukochanej drużyny wszędzie, gdzie potrzebowała ich wsparcia w postaci gorącego dopingu. Tacy kibice są potrzebni. Nie sztuka krzyczeć, gdy własna drużyna wygrywa, ale wtedy, gdy jej nie idzie. Zarówno Łaś jak i Dudek potrafili zorganizować doping, który podrywał ich pupili do walki.


 
- Skąd u mnie zainteresowanie hokejem? – powtórzył moje pytanie Marek Dudek, gdy pisałem  książkę „75 lat Szarotek”.  - To nie przypadek, ani inne tajemne siły - to po prostu tradycja. Prawie każdy chłopak w naszym mieście będąc dzieckiem biegał, czy biega za kijem hokejowym po swoim osiedlu. Tak było i  w moim przypadku. Graliśmy przed blokiem i kłóciliśmy się, który z nas jest Ziętarą, Chowańcem, Jaskierskim czy Dziubińskim. Niestety nie było mi dane trafić do szkółki Podhala. Pierwszy raz - o ile dobrze pamiętam - byłem na meczu hokejowym ze starszymi kolegami w 1977 roku. Każdy z nas wie, że lata siedemdziesiąte to złote lata Podhala - jedno wielkie pasmo sukcesów. Nie potrafiłem tego tak przeżywać jak później. Dopiero mistrzostwo Polski zdobyte w 1987 roku, pchnęło mnie bardziej w głąb hokejowego świata. Zdecydowałem się więc aktywnie uczestniczyć w widowisku sportowym. W 1989 byłem już wśród szalikowców „pod jaskółką”. Nie wiem nawet kiedy zostałem wodzirejem. 
 
Dudek uratował futbol w Nowym Targu, po rozpadzie sekcji piłkarskiej w  Podhalu. Był prezesem Szarotki, która bardziej zasłynęła z mistrzowskich tytułów w unihokeju. W tej nowej roli dał się poznać jako wspaniały organizator.  Potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Teraz kibicuje nie tylko „Szarotkom”, ale także NY Rangers. Zresztą odkąd go znałem zawsze był fanem tego nowojorskiego klubu z NHL. Nie powiem, trochę mu zazdroszczę, że może „na żywo” oglądać zmagania najlepszych hokeistów świata. Nie zapomina jednak o swoich korzeniach i tam zza „wielkiej wody” ściska kciuki za Podhale i mocno go wspiera.
 
Żonie zaszczepił hokejowego bakcyla


 
Roman Przygodzki – to kolejna postać, która warta jest wspomnienia. Doprowadził do tego, że żonę zainteresował hokejem i razem dopingowali „Szarotki”.  Wszędzie było go pełno i głośno. Nie brakowało go na żadnych ważnych meczach wyjazdowych. Był przy mistrzowskim tytule w 1997 w Oświęcimiu, nie przepuścił okazji świętowania kolejnej perły w koronie. Ostatni jednak tytuł już nie w roli szefa „KK”. Gdy się ożenił przestał pełnić tę funkcję, ale spotkań „Szarotek” nie opuszczał. Zawsze można go usłyszeć i zobaczyć w koszulce i z szalikiem w klubowych barwach, w górnym  sektorze nad lożą. Za kadencji Mirosława Mrugały był rzecznikiem prasowym i… dostarczycielem lekarstw dla drużyny.  


 
Dziadek Karington
 
Hokej, to drugie moje życie – mówi Maciej Gątkiewicz, który jest jedną z najbarwniejszych postaci nowotarskiej hali lodowej. Chyba nie ma widza, który nie znałby „Dziadka Karingtona”, bo taki nosi przydomek. Przy hokejowej drużynie Podhala jest już ponad ćwierć wieku!  Hokejowego bakcyla złapał, gdy miał 8 lat, a „Szarotki” zdobywały pierwszy mistrzowski tytuł. Był więc naocznym świadkiem wszystkich 19 tytułów mistrza kraju. Podhalu do dzisiaj oddaje serce. Przez te lata był z hokeistami na dobre i na złe, bo w klubie było jak w życiu – piękne chwile i te, o których chciałoby się jak najszybciej zapomnieć.


 
 „Dziadek Karinkton” nie jest kibicem tylko meczowym. Nie tylko dopingiem wspomaga swoją drużynę. To on od lat roznosi plakaty po mieście. Pamiętam jak w grudniu 2007 roku wyjechał na Świętą Bożego Narodzenia do dzieci w Irlandii, to nie miał kto poinformować, iż mecz z Unią rozpoczyna się 2 godziny wcześniej, niż zazwyczaj. Hala świeciła pustkami, a kibice zaczęli się zbierać przed godziną 18, gdy spotkanie dobiegało końca. To „Dziadek” namalował szarotkę na środku lodowiska, która była  nierozłącznym symbolem kojarzącym się z tym obiektem
 
Szydera i konflikt z kapitanem
 
Często mówi się, że publiczność jest dodatkowym graczem, która potrafi czynić cuda. W stolicy Podhala w pewnym okresie czasu coś takiego jak wsparcie swojej drużyny gorącym dopingiem nie istniało. Były malutkie grupki, które próbowały tworzyć namiastkę dopingu, ale to wszystko było za mało. Brakowało go w najważniejszym momencie, gdy drużynie nie szło. Tymczasem było odwrotnie. były deprymujące gwizdy,  śmiechy i szydercze okrzyki, co jeszcze bardziej pogłębia stres u hokeistów. - Lepiej grać przy pustych trybunach – twierdzili wtedy hokeiści, a kapitan Jarosław Różański po jednym z meczów ( z Tychami w 2012 roku) nie wytrzymał i doszło między nim i kibicami do ostrej wymiany zdań. Kibic w nieparlamentarnych słowach wyrażał się o postawie nowotarskich hokeistów na tafli. Jarek zapraszał jednego czy drugiego  na lód, by ubrał łyżwy i pokazali co potrawą, a potem porozmawiają. Zaproszenie nie zostało przyjęte. 
 
Małe miasto – wielki klub
 
Życie nie znosi pustki. Przyszły kolejne pokolenia kibiców, które  najpierw miały swoją „siedzibę”  w ostatnim sektorze od strony Dunajca, a teraz zaraz za boksem kar drużyny przeciwnej. Z bębnami, „uzbrojeni” w koszulki i szaliki w barwach klubowych, niekiedy wspomagani przez zaprzyjaźniony fanklub z Gdańska, wspierają swoich i marzą o tym, by podobnie jak ich poprzednicy, mieli okazję świętować mistrzostwo Polski zdobyte przez ich ulubieńców. Na razie dość długo czekamy na powtórkę z 2010 roku.  Mają też swój utwór, który prezentują zawsze przez ostatnią minutę tercji. Śpiewają:
 
Małe miasto lecz wielki klub,
Podhale od kołyski, aż po grób,
śpiewamy tu, w Nowym Targu,
wierni tylko Podhalu
ole ole,  ole ole

 

Poczuć wyjątkowe miejsce


 
Kibic zawsze ma swoich idoli, zawodników, do których się przywiązuje, o których wspomina się latami. Starsze pokolenie takich miało – Kilanowicz, Szal, Bryniarascy, Ziętara, Kacik, Słowakiewicze, Jaskierski, Chowaniec, Kokoszka, Tokarzowie, Szopiński, Podlipni, Zamojski…. Można tak jeszcze kilka nazwisk  wymienić.  Z obcokrajowców choćby aktualnego trenera Gusowa i jego rodaka Primę, a także Semieraka, Powieczerowskiego, Odincowa, Agiejkina, Ahlroosa i Koivunoro.   Takich graczy należy życzyć młodemu pokoleniu fanów Podhala.    Bo teraz,  wraz z ciągle nabierającą tempa karuzelą transferową, pod każdą szerokością geograficzną, kibice znajdują się w coraz trudniejszym położeniu. Choć naturalną tendencję jest, by wiązać się emocjonalnie nie tylko z klubem, jego barwami i herbem, ale też ze skutecznym napastnikiem, twardym  obrońcą, błyskotliwym i efektownie broniącym bramkarzem. Obecni kibice  bardzo chcieliby wierzyć, że zawodnicy też poczują, że trafili do wyjątkowego miejsca i już go nie opuszczą. Dla większości obecnych  hokeistów to jednak tylko przystanek w drodze głównie  do pieniędzy i przedłużenia kariery, gdy nie są w orbicie zainteresowań wielkich zespołów.  O jakiejkolwiek nadziei na to, że  będzie ich  można oglądać w tej samej koszulce przez długie lata, jak dawniej,  są złudne. Po roku trudno nawet wymienić ich nazwiska. Ot, byli i odeszli, jak ci w ostatnim sezonie.
 
Stefan Leśniowski
 
W cyklu poczet ważnych ukazały się:
 
Poczet ważnych część I
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16483/Poczet-waznych-ludzi-czesc-I
 
Poczet ważnych cześć II
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16499/Poczet-waznych-ludzi-czesc-II
 
Poczet ważnych część III
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16507/Poczet-waznych-ludzi-czesc-III
 
Poczet ważnych część IV
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16522/Poczet-waznych-ludzi-czesc-IV
 
Poczet ważnych  cześć V
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16583/Poczet-waznych-czesc-V
 
 

Komentarze







reklama