Spotkania Ligi Mistrzów (Liverpool – Barcelona i Ajax – Tottenham) w minionym tygodniu, sprawiły, iż frazes „niemożliwe nie istnieje” nabiera mocy. Wypowiedziane słowa przez Lucasa Mourę już nigdy nie będą banałem. Podobnie jak hasło na koszulce Mohammeda Salaha: „Nigdy się nie poddawaj”. Liverpool i Tottenham sprawiły, iż „niemożliwe nie istnieje!”. Że trzeba walczyć i nie poddawać się do ostatnich sekund meczu.
Przy okazji zwycięstw angielskich drużyn w dramatycznych wręcz okolicznościach, przypomniałem sobie, że również kibice Podhala doświadczyli w swojej historii - „niemożliwe nie istnieje”. Przekonali się, że nie zawsze górą jest ten, kto ma więcej w portfelu, kogo stać na zakup gwiazd. Przekonali się, że i owszem umiejętności odgrywają pierwszoplanową rolę, ale zmieszane z wiarą i determinacją dają mieszankę wybuchową, która czyni wręcz cuda.
Pierwszy raz kibice Podhala doświadczyli takich emocji i radości w 1966 roku. Hokeiści spod znaku szarotki przerwali długoletnią hegemonię katowickiego Górnika i warszawskiej Legii. Nic sobie hardzi górale nie robili z tego, że co lepiej zapowiadający się zawodnik był powoływany do wojska i musiał bronić barw Legii. Wiara w sukces, poparta świetnym prowadzeniem drużyny przez Frantiska Voriszka przyniosła wymierne efekty. Czech był najlepszym przykładem, że każdego można nauczyć, jeśli tego chce. Drużyna zdobyła pierwsze mistrzostwo Polski dla Nowego Targu, a fundament jaki zbudował Czech, sprawił, iż w latach 70- tych aż dziewięć razy z rzędu „Szarotki” stawały na najwyższym stopniu podium.
„Niemożliwe nie istnieje” – znalazło potwierdzenie w 1993 roku. Zespół przejął stanowczy i konsekwentny Ewald Grabowski. Też nie miał zespołu na miarę mistrzostwa, na które kibice czekali od 1987 roku. Na scenie główne role w tym czasie odgrywali bytomianie i oświęcimianie. Łotysz miał do dyspozycji młodych graczy (Paweł Bomba, Zbyszek Podlipni, Wojtek Słowakiewicz, Marcin Ćwikła, Dariusz Łyszczarczyk), którym wpoił zasadę, że pracą i wiarą w sukces można góry przenosić. Dowartościował młodzież, która w finale z Unią pokazała, że ma charakter i nawet przy niesprzyjających okolicznościach „nigdy się nie poddawała”. Pierwsze spotkanie w Oświęcimiu Podhale przegrało po dogrywce, ale kluczowe dla całej serii było drugie. Niezwykle dramatyczne. Słowem 3,5 godziny nieprzeciętnych emocji, walka bez oszczędzania się, bez szanowania kości, z 10- minutową dogrywką i jedenastoma seriami karnych! „Szarotki” wytrzymały ogromne ciśnienie i w 11 serii Sergiej Powieczerowski wykazał więcej zimnej krwi aniżeli Dariusz Płatek, który spudłował. Kolejne spotkania były już tylko formalnością. Unia została „złamana” i u siebie przegrała 0:5, a w stolicy Podhala 0:10. A nowotarżanie przez kolejne cztery lata byli na samym szczycie.
Na „niemożliwe nie istnieje” – dostaliśmy dowód w 2010 roku. „Szarotki” wywalczyły 19. tytuł, nie będąc faworytem. Sukces rodził się w bólach. Po sezonie zasadniczym zajmowały trzecie miejsce. Wręcz wyszarpały zwycięstwo w ćwierćfinale play off w Jastrzębiu, w ostatnim meczu, mając nóż na gardle. W finale „roztrzaskały” mistrzów w czterech meczach. Krakowianie byli w szoku, bo w sezonie zasadniczym wygrali z góralami siedem spotkań z ośmiu.
Podhale było Janosikiem – jak określił wtedy sukces drużyny Maciej Klimowski - raz lepiej się wiodło, raz gorzej, ale robiło swoje. Na końcu zawodnicy pokazali, że są prawdziwymi Janosikami. Zabrali bogatej Cracovii i dali ,,biednym” góralom. Krakowianie z wielkim budżetem, a Podhale – bez pieniędzy z głową pełną myśli o odejściu sponsora. Szkoda, bo drużyna była młoda. Gdyby przetrwała, to miała ogromną szansę na pobicie rekordu z lat 70-tych, czyli przekroczenia dziewięciu z rzędu mistrzowskich tytułów.
Czekamy już dekadę na powtórzenie sukcesu, na potwierdzenie tezy, że „niemożliwe nie istnieje”. Być może już w tym roku futboliści pójdą śladami "niemożliwe nie istnieje".
Stefan Leśniowski