O wrażenia z turnieju zagadnęliśmy zawodniczkę MMKS Podhale Nowy Targ, Agatę Sarnę Pohrebny. Dla niej był to trzeci czempionat globu. To doświadczona zawodniczka, świetna technicznie, która ma swoim koncie tytuł mistrza kraju.
- Zabrakło szczęścia, bo turniej był dla nas bardzo udany. Świadczą o tym wyniki. Nawiązaliśmy wyrównaną walkę ze wszystkimi zespołami, a 3:6 z Finkami, aktualnymi brązowymi medalistkami, to super wynik. W każdym meczu udowadniałyśmy, że jesteśmy mocne. Warto podkreślić, że nie miałyśmy wahań formy. Szkoda tylko, że zabrakło nas w pierwszej siódemce zespołów, które bez eliminacji będą rywalizować w elicie w następnych mistrzostwach świata. Nas czekają eliminacje, z których tylko zwycięzca zapewni sobie awans. Związek stara się o organizację turnieju, ale ma groźnych konkurentów – Niemców i Hiszpanów.
- Czułyście złość po meczu z Norweżkami? Wygraną miałyście na wyciagnięcie ręki, a tu taki błąd.
- Końcówkę zapamiętam do końca życia. Nie mieliśmy do koleżanki pretensji. Każda z nas stara się grać jak najlepiej. Czasami nie wychodzi. Trudno kogokolwiek obwiniać, bo wszystkie pracujemy na sukces drużyny. Nie wiadomo jakby się zachowała w podobnej sytuacji inna zawodniczka. Też mogłaby popełnić błąd. Tworzymy zespół i po meczu wzajemnie się pocieszałyśmy.
- Można było sobie wcześniej zapewnić byt w elicie, wygrywając z Rosją. Tymczasem w przeddzień meczu rywalizowałyście ze Szwajcarkami, grając na dwie piątki.
- Też zastanawiałyśmy się dlaczego trener zdecydował na taki wariant. Rozmawiałam z kapitan, a ta z kolei z trenerem Christem Bertilsonem i z jego słów wynikało, że chciał sprawdzić zespół, jak prezentuje się szybkościowo i wytrzymałościowo. Nie było go na turnieju Polish Cup, a Bogdan Zajdziński nie jest trenerem, który zna się na treningu. Uważam, że takich eksperymentów nie powinno się robić na najważniejszej imprezie. Jeśli już to tylko w pierwszej tercji. Trenerzy jednak byli zadowoleni z wyniku (1:2) po 20 minutach i zapewne chcieli pójść za ciosem, w myśl zasady - a może się uda. Trudno mi oceniać i za nich mówić, bo nie wiem co chcieli tym osiągnąć. Stało się jak się stało, przegraliśmy ważny mecz z Rosją 1:2.
- Wróćmy na krajowe podwórko. Z wielkimi problemami zaczęłyście sezon. Wycofanie się Gorców w przeddzień rozpoczęcia rozgrywek, przejście sekcji do MMKS...
- Tak wyszło. Jakby na to nie patrzeć, to z jednego zespołu powstały cztery. Jeśli każda z nas będzie podochodziła do treningów z takim zaangażowaniem jak kilka dziewcząt, to stać nas na dobry wynik. Nawet na miejsce na najwyższym stopniu podium.
- Można powiedzieć, że jesteś „weteranką” w drużynie. Jedną z niewielu, która przeszła szkolenie u Dariusza Gajewskiego.
- Nie tylko ja. Karolina Piekarczyk ma dłuższy staż. Grała od podstawówki. Ja również, ale w innej formie, na małe bramki bez bramkarza i w mieszanej drużynie z chłopakami. Trenowałam u Ryszarda Kaczmarczyka, a później w liceum, przez cztery lata, nie miałam styczności z dyscypliną. Brałam jednak udział we wszystkich zawodach szkolnych, więc ze sportem nie zerwałam. Po jednych z nich podeszła do mnie koleżanka i zaproponowała czy nie zechciałabym przyjść na trening. Tym sposobem znalazłam się w grupie Dariusza Gajewskiego i po dwóch tygodniach treningu pojechałam na finał Pucharu Europy.
- Unihokeistki zajęły się hokejem. Pójdziesz w ślady koleżanek?
- Nie byłam jeszcze na treningu, ale się na nim zjawię. Czas pokaże czy się zarażę. Jestem starsza od pozostałych dziewcząt i z dystansem do tego podchodzę. Mam inne życiowe obowiązki. Jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba poważnie traktować to co się robi.
Stefan Leśniowski