Poniedziałkowy trening poprowadził Marek Ziętara, który tak mówi o rywalu: - Naprzód to nieobliczalna drużyna. Nie można jej lekceważyć, bo gdy jest w dobrej dyspozycji, to potrafi z każdym wygrać. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze.
Pod znakiem zapytania stoi występ Sebastiana Łabuza, który nie dokończył meczu z Zagłębiem z powodu bólu pleców. - Po wtorkowym rozjeździe zdecydujemy o jego występie – powiedział Marek Ziętara.
Z Naprzodem właśnie ( 10 listopada br.), po półrocznej przerwie, na ligowe tafle powrócili – Marcin Kolusz i Krystian Dziubiński, zdyskwalifikowani za zakrapiane wybryki po toruńskich mistrzostwach świata.
- Nareszcie! Czujemy potworny głód gry – mówił po decyzji WGiD, Marcin Kolusz. – Cieszę się, że będę mógł pomóc kolegom w walce o „szóstkę” – dodawał Krystian Dziubiński.
- Oczekuję od nich dobrego występu, że będą wzmocnieniem swoich formacji – wierzył szkoleniowiec „Szarotek”.
Szkoleniowców nie zawiedli. W inauguracyjnym występie nie było widać po nich tak długiej przerwy. Zdobyli po golu, a potem z każdym meczem zmieniali oblicze zespołu. Podhale, które wcześniej grało w kratkę, wygrało siedem z ośmiu spotkań. Miało tylko jedną wpadkę w Tychach. Obaj niemal w każdym meczu punktowali.
- Nie ukrywamy, że ich powrót miał spory wpływ na drużynę – twierdzi Marek Ziętara. – Po pierwsze ustabilizowały nam się poszczególne formacje. Mamy też możliwość korygowania nimi. Są w niezłej dyspozycji, ale stać ich na więcej.
Trener kadry, Wiktor Pysz obserwuje ich nie tylko w trakcie meczów, ale również na treningach. - Potrzebują większej ilości spotkań, by wejść w rytm meczowy – tłumaczy.
- W pierwszych dwóch meczach brakowało mi ogrania. Trening to nie to samo co mecz. Czułem się nieswojo. Niemniej z każdą zmianą było coraz lepiej. Rozkręcałem się i szybko wskoczyłem na właściwe tory. Zapomnieliśmy już o zimnym prysznicu w Tychach. Potyczka z Zagłębiem pokazała, że mamy spore rezerwy i z każdym jesteśmy w stanie wygrać – mówi Krystian Dziubiński, który ma na koncie trzy zdobyte gole i dwie asysty.
Marcin Kolusz specjalizuje się w bramkach godnych lodowisk świata. Z pięciu trafień ( przy siedmiu „maczał palce”), trzy były przecudnej urody. Za każdym razem backhandem zrywał „pajęczynę” z bramek przeciwnika.
– Akurat ładnie wpadło – śmieje się. – Każda taka bramka cieszy, ale to także zasługa partnerów z ataku, którzy wypracowują mi świetne sytuacje. Nie spodziewałem się takiego wejścia w sezon, po tak długiej przerwie. Uważam, że moja forma nie jest jeszcze optymalna. Zawsze można grać lepiej. Półroczna przerwa wybiła mnie z rytmu meczowego. W pierwszym meczu nie wiedziałem co się dzieje. Czasem jeszcze przytrafiają mi się proste błędy, wynikłe z braku ogrania.
Stefan Leśniowski