08.02.2018 | Czytano: 3132

Wytrzymać presję

Jutro oficjalne rozpoczęcie zimowych igrzysk olimpijskich. Wystąpi w nich 62 reprezentantów Polski. To najliczniejsza w historii ZIO ekipa. Ilu z nich wróci z medalami?

Szans mamy mniej niż mieliśmy w perspektywie igrzysk w Soczi przed czterema laty. To zresztą nie tylko moje spostrzeżenie. Właściwie największe nadzieje wiążemy ze skoczkami. I właściwie tylko ze skoczkami, bo wiara w to, że łyżwiarze szybcy powtórzą osiągnięcie z Soczi i że zabójczą walkę na trasach – jak wtedy – będzie w stanie stoczyć Justyna Kowalczyk jest niewielka. Niestety. Panczeniści od startu w Soczi nic wielkiego nie zwojowali na międzynarodowej arenie. Nasza lokomotywa biegów też nie jest w takiej dyspozycji jak w Soczi, by walczyć skutecznie z norweską koalicją. Obym się mylił.

No więc pozostają nam skoczkowie, na których spłyną wielkie oczekiwania i ogromna presja. Presja, pod jaką nie byli chyba nigdy w przeszłości ( z wyłączeniem Adama Małysza).

Historia podobno lubi się powtarzać. Cztery lata temu Kamil Stoch wygrał oba konkursy w Willingen, a później dwukrotnie stanął na najwyższym stopniu podium w Soczi. W miniony weekend nie wygrał żadnego z konkursów, ale wygrał cały cykl Willingen Five. Został też liderem Pucharu Świata. Żółty plastron dzierżył również przed czterema laty.

Nie wszyscy udźwignęli ciężar żółtego plastronu, ale skoczek z Zęby nie ugiął się pod jego ciężarem. Zresztą aż 15 razy liderzy Pucharu Świata stawali na podium, w tym 9 razy na jego najwyższym stopniu. Tylko pięć razy skoczkowie z żółtym plastronem nie stawali na „pudle”.

Stoch nie będzie w Pjongczang osamotniony. Stefan Hula i Dawid Kubacki w ostatnich konkursach potwierdzali, że mogą się włączyć do walki o medale. Zaś Maciej Kot właśnie się odnajduje. W Willingen zaskoczył Piotr Żyła. O czwarte miejsce w drużynie będzie zażarta walka. Stefan Horngacher ma ból głowy. „Bądź tu teraz mądry” – myśli zapewne. Znając jednak świetną intuicję austriackiego szkoleniowca, można być pewnym, że dokona dobrego wyboru.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze









reklama