22.01.2009 | Czytano: 2386

Na dobre i na złe

Hokej, to drugie moje życie – mówi Maciej Gątkiewicz, który jest jedną z najbarwniejszych postaci nowotarskiej hali lodowej. Chyba nie ma widza, który nie znałby „Dziadka Karingtona”, bo taki nosi przydomek. Przy hokejowej drużynie Podhala jest już ponad 42 lata.

- Były lata, że lodowisko było drugim moim domem – wspomina. – Jak tylko zamrożono go w lipcu, to ja nie opuszczałem tego miejsca. Moim obowiązkiem było być na każdym treningu pierwszej drużyny, skontrolować kogo brakowało, jakie warianty ćwiczą... Kiedy złapałem hokejowego bakcyla? Kiedy dostałem wciry od taty, za to, że bez pozwolenia rodziców wybrałem się na decydujący mecz o pierwszym w historii mistrzostwie Polski dla Nowego Targu. Miałem wtedy 8 lat. Młodszym kibicom przypomnę, iż był to 1966 rok. Romantyczne czasy. Wtedy nie było chyba człowieka w mieście, który nie interesowałby się hokejem. Jak tego nie robił, patrzono na niego podejrzliwie. Przypomnę także, iż był to rok, od którego rozpoczęło się pasmo wielkich sukcesów „Szarotek”. Lata 70-te, to dominacja klubu, który wywalczył dziewięć tytułów z rzędu. Nikt do tego osiągnięcia się nie zbliżył, a co dopiero mówić o wyrównywaniu rekordu, czy pobiciu go. Rzadki to wyczyn. Tak dla ścisłości, tata widząc moje zainteresowanie, w następnym sezonie już kupował mi bilety.

Temu klubowi do dzisiaj oddaje serce. Przez te lata był z hokeistami na dobre i na złe, bo w klubie było jak w życiu – piękne chwile i te, o których chciałoby się jak najszybciej zapomnieć.

- Kumplowałem z zawodnikami, którzy występowali w Podhalu i reprezentacji kraju, bo „nasi” w tym czasie stanowili prawie połowę drużyny narodowej. Niektórzy śmiało mogliby występować w NHL, ale polityka tego zabraniała. Co mnie w tych czasach uderzało, to kapitalna atmosfera na nowotarskim lodowisku. Mimo nieraz 30- stopniowego mrozu, a dachu nad taflą nie było, wokół płyty lodowej był komplet widzów. Takich tłumów teraz, mimo że warunki są znacznie lesze, nie doświadczyłem. Młodzi wybierają wygodne życie. Zresztą mają taki wybór, że nam o takim nawet się nie marzyło. Tylko dlaczego u nas w Polsce? Ostatnio byłem w Belfaście na hokejowym meczu. Niezapomniane wrażenie. 15 tysięcy widzów na trybunach, a atmosfera bajeczna. Proszę sobie wyobrazić, jak tyle tysięcy gardeł wrzaśnie, gdy ich zespół wyjeżdża na taflę lub mecz wchodzi w decydującą fazę. Zresztą śpiewy i doping nie ustaje przez 60 minut, tylko jego natężenie się zmienia. Wszyscy ubrani są w koszulki, nie tylko miejscowej drużyny. Ja byłem w koszulce Podhala, a spotkałem faceta ubranego w barwy gdańskiego Stoczniowca. Oba zespoły witane są brawami. Nikt nie gwiżdże, nie buczy. Po meczu sytuacja jest podobna. Obie drużyny podjeżdżają do kibiców i dziękują jej za doping. To robi wrażenie. Naprawdę na takie spektakle chce się chodzić.

- Hokej w tym kraju jest słabszy niż u nas, ale organizacyjnie bije nas na łeb i szyje – przekonuje Maciej Gątkiewicz. - Organizatorzy wiedzą w jaki sposób ściągnąć widzów, co zrobić, by odwiedził ich następnym razem. Wchodząc na halę każdego kibica wita maskotka klubu, rozbawiona, roztańczona, zapraszającą do licznych sklepików z pamiątkami. Po prostu półki uginają się od klubowych pamiątek, od malutkiej odznaki, po swetry, a wszystko to w bardzo dostępnych cenach. Bilet na mecz kosztuje 15 funtów, czyli dwie godziny słabej pracy. W czasie meczu losuje się bilet i ogromną pizze. Główną nagrodą jest duży telewizor plazmowy. Czy w Nowym Targu nie można czegoś takiego wymyślić? Chyba duża pizza majątku nie kosztuje? Zapewniam zabawa jest przednia. Dzień przed meczem w tej hali odbył się koncert muzyczny. W ciągu dnia rozmontowano i zmontowano lodowisku. U nas nawet w lecie obiekt świeci pustką.
„Dziadek Karinkton” nie jest kibicem tylko meczowym. Nie tylko dopingiem wspomaga swoją drużynę. To on od sześciu lat roznosi plakaty po mieście. Pamiętam jak w grudniu 2007 roku wyjechał na Świętą Bożego Narodzenia do dzieci w Irlandii, to nie miał kto poinformować, iż mecz z Unią rozpoczyna się 2 godziny wcześniej, niż zazwyczaj. Hala świeciła pustkami, a kibice zaczęli się zbierać przed godziną 18, gdy spotkanie dobiegało końca. To „Dziadek” trzy lata temu namalował szarotkę na środku lodowiska, która do dzisiaj jest nierozłącznym symbolem kojarzącym się z tym obiektem.

Pamiętam jak musiałem się uwijać, bo tradycyjnie lodowisko się u nas mrozi na ostatnią chwilę, by uciec przez sikającym wodą wężem. Tafla była już bowiem mrożona. Pomagam także przy reklamach – dodaje.

Jak przystało na prawdziwego kibica Podhala wierzy, że jego ulubieńcy zdobędą tytuł mistrza kraju. – Chciałbym w finale zmierzyć się ze Stocznią, ale „uszło z niej powietrze”. Być może Cracovia stanie nam na drodze, to… dostanie zdrowego łupnia.

Martwi się, że polski hokej stacza się po równi pochyłej. – Boli mnie, że polski hokej stracił tak dużo młodzieży. Bez młodej krwi nasz hokej się nie odrodzi. Obserwuję chłopców z MMKS, którzy odnoszą sukcesy, a później znikają . W tym sezonie dostali szansę i okazało się, że jest materiał, że diabeł nie taki straszny jak go malują. Przed sezonem panicznie bano się odmłodzenia, a okazuje się, że to na dobre wyszło Podhalu. Chłopcy gryzą lód, zostawiają serce na lodzie, a to nam kibicom imponuje. Oprócz odmłodzenia życzyłbym polskiemu hokejowi wyjścia z przedpokoju światowego hokeja i normalności w Związku. Nie może być tak, że wszyscy są karani, tylko nie sędziowie. Jest rzeczą niemożliwą, żeby przymykać oczy na to co wyprawiają. To oni „wyrżną” nam najlepszych zawodników, bo przymykają oko na brutalne faule. W ostatnich dniach Baranyk, L. Laszkiewicz, Noworyta, wszyscy połamani, a…fauli nie było. Z czego zbudować reprezentację? Prokurator powinien wkroczyć do akcji jak w PZPN i karać, karać…


Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama